Nie wiem jak Wy, ale ja od tygodnia zdycham w związku z upałem. Temperatura pod koniec sierpnia powinna być jesienna, albo przynajmniej w nocy powinno być chłodniej - a jest masakrycznie.
Nasz Mały nie wybiera się nadal na ten świat - woli swoje stałe 37 stopni chyba - w sumie mu się nie dziwię - he, he, he...
Według terminu ustalonego przez lekarza 25 sierpnia był godziną "zero", jest tymczasem 27.08 i... nic. Na dodatek od terminu porodu nie mam już zwolnienia (lekarz może dać jak zechce - u mnie lekarka ze szpitala nie zechciała) więc koniec z dopływem gotówki - jestem bezrobotną w ciąży bez prawa do opieki zdrowotnej - nieźle wykombinowane te przepisy mamy w Polsce, a ja za każdym razem "wpadam" w te luki.
No nic, rzeki łez poszły a ja się już uspokoiłam (w każdym razie staram się usilnie w to wierzyć) i obecnie roztapiam się w domu z upału. Można mieć dość nie?
Zauważyłam, że co roku gorzej z moja sytuacją pod koniec wakacji. W 2009 nie miałam pracy bo mnie poinformowali o jej utracie w lipcu... w 2010 do końca sierpnia nie było wiadomo czy będę miała klasę więc czekałam na wyrok a w 2011 spodziewam się dziecka i właśnie straciłam prawo do zasiłku, nie mam pracy bo mnie nie zatrudnią teraz, ale L4 tez mi nie dadzą bo chora nie jestem. I zostaje te 2 z hakiem miesięcznie na 3 osoby - wypas!
Jestem więc wściekła, załamana, zestresowana, niepewna o jutro i na dodatek ociężała nie wiadomo jak długo i czy mały w ogóle się pojawi też przestaje być takie oczywiste dla mojego umysłu.
Joss Stone - kiedyś lubiłam ten kawałek - taka odskocznia.