12.12.2005 :: 16:42
Okrywam pewną analogie do tego, co sie działo w moim życiu między październikiem 2003, a marcem 2004... i nie ukrywam, że tamten okre był straszny, co pewnie Asiula i Gawełek wiedza doskonale bo tez ich zasypywałam wtedy "sobą" i to bardzo... czytałam sobie własnie pamietnik z tamtego czasu i kurde, historia lubi sie powtarzać... Napisałam wtedy: "Zauważam, że ten "problem" był "obecny" b. długo, ale zauważam, że moje podejście do tego ewoluowało przez te wszystkie miesiące, od podejścia szczeniackiego, zafascynowania itd. do fazy gdy czułam się przez X-a skrzywdzona, następnie próbowałam olać to wszystko... "pierdolić" i jakoś to szło, aż moment gdy odkryłam głupotę swojego postępowania i zauważyłam, że poddałam się charyźmie X-a i zaczęłam dźwigać się o własnych siłach, stałam się na nowo silna!!! Teraz wiem, czego chcę, wiem, że nie mogę ulegać bo nie po to od około 5-6 lat pracuję nad sobą, żeby taki ktoś to spartaczył. Nie pozwolę na to, by znów inni decydowali o moim samopoczuciu. Cieszy mnie, że X widzi, że cos jest nie tak i że X-a to męczy (...). Jak X-a meczy to jak ja sie zachowuję to jest dobrze - myslę sobie, że X zajarzy w końcu jaki jest podły...."

z 17 III 2004r.

Różnica jest jednak w obecnej sytuacji, bo jestem dopiero po półmetku tej drogi, ewolujacej...